Epilog

Każdy kolejny dzień oddalał mnie od Grovetown i wszystkich wspomnień, które były z nim związane. Czasami pozwalałam sobie na wspominanie, ale im więcej czasu spędzałam w Blois, tym mniej tęskniłam, a raczej przyzwyczajałam się do tej tęsknoty. Nowa szkoła nie wzbudzała we mnie emocji, jak i wszyscy uczniowie. Plotki rozeszły się dość szybko, więc większość mnie unikała, jakbym zarażała śmiercią. Nic nie mogłam zrobić, aby uratować bliskich… Nikt nawet nie próbował mnie zrozumieć, a ja nie miałam zamiaru nikomu się tłumaczyć.

Od czasu do czasu dzwoniła Harriet. Starała się być dobrą matką, jakby niespodziewanie pewnego dnia zrozumiała, że potrzebuję jej, a tym bardziej teraz, kiedy oprócz dziadków nie miałam nikogo. Pytała o samopoczucie, szkołę, znajomych. Bardzo zależało jej, abym poznała ludzi i zapomniała o przeszłości.

Kochając wampira… nie mogłam tak po prostu, pozwolić sobie zapomnieć.

Moja matka unikała rozmowy o Jasperze. Przeczuwałam, że mieli jakiś kontakt. A jak nie ona, to z pewnością Laurent. Zawsze zbywała mnie, zmieniała temat albo ostatecznie się rozłączała. Jednak pewnego dnia, nie wytrzymałam.

– Co u Jaspera? – zapytałam ją i standardowo odpowiedziała mi cisza. – Harriet?

Westchnęła ciężko, jakby miała mi za złe, że znowu o to pytam.

Zerwałaś z nim – przypomniała mi. – To była dobra decyzja, więc nie musisz mieć wyrzutów sumienia. On nie jest typem desperata, krzywdy sobie z pewnością nie zrobi.

Nie bałam się o jego desperację! Bałam się o te sarenki i tamtą wampirzycę, ale nie mogłam o tym wspomnieć matce, wyśmiałaby mnie.

– Wyjechał daleko od Grovetown? – Nie dawałam za wygraną. – Kontaktuje się z wami?

Risso – upomniała mnie. – Wszystko u niego w porządku.

I to mi miało wystarczyć?! Chciałam wiedzieć o wiele więcej!

– Tęsknię za nim – wyrwało mi się.

Po drugiej stronie zapadła cisza. Wiedziałam, że Harriet przestała oddychać, bo była wściekła. Nic nie mogła jednak wskórać, jeśli chodziło o moje prywatne uczucia. Nie i już.

– Co u niego?

Risso, podjęłaś już decyzję. Tu nawet nie chodzi o to, że jestem przeciwna… Nie możesz kogoś w sobie rozkochiwać, a potem kazać mu odejść i zapomnieć. – Westchnęła cicho. – Przypomnij sobie ojca, sama doskonale wiesz, jak skończyła się jego historia. 

Nie musiała mi o tym przypominać. W przeciwieństwie do niego, nie związałam się z nikim. Wykreśliłam raz na zawsze Petera, a on nawet nie zadzwonił, jakby śmiertelnie się na mnie obraził. Nie miałam z tego powodu wyrzutów sumienia. Nawet nie było mi smutno. Według niego, byłam egoistką i idiotką, bo kochałam kogoś, kogo nie powinnam.

– Strasznie za nim tęsknię.

Nawet, jeśli jakimś cudem, wróciłby do ciebie, to czy byłabyś gotowa na przemianę? Bo tylko w ten sposób możesz rzeczywiście być szczęśliwa z wampirem.

– Nie jesteś przeciwna?

Risso, wiesz, że nie potrafię sobie wybaczyć, że przeze mnie prawie zginęłaś. I to nie raz! Jako wampir, byłabyś bezpieczniejsza i mogłabyś się obronić. Z twoim wybuchowym charakterem, poradziłabyś sobie z każdym problemem.

Zaskoczyła mnie.

– Mówisz, jak… prawdziwa matka.

Zaśmiała się cicho.

Każdy wampir chce mieć dziecko, a ja mam ciebie. Byłabym idiotką, gdybym nie pozwoliła ci spędzić wieczności w zasięgu swojego wzroku.

– A Jazz? Wspominał coś o mnie?

Oj, Risso, Risso…

I niczego więcej się nie dowiedziałam. Za to, zaczęłam intensywniej myśleć o przemianie. Dziadkowie byli w podeszłym wieku i niekoniecznie musiałam ich zostawiać. Mogłam po prostu wyjechać. Taka alternatywa pozbawiała mnie wyrzutów sumienia, których tak strasznie się bałam.

A Jasper?

Już kilkakrotnie przyłapałam się na zastanawianiu się, czy nie lepiej poprosić Harriet, aby skontaktowała się z nim i podała mój adres. Chociaż, gdyby chciał, nie potrzebowałby tego. Był wampirem, a Blois było małe. Odnalazłby mnie.

I za każdym razem, gdy już w myślach całowałam się z nim do utraty tchu, przypominałam sobie o innych. O tych tłumach sarenek, które umierały w jego ramionach, a on pozwalał im być przez tą jedną noc tylko dla nich. Czułam wewnętrzną złość, ale i irytację. Sama z nim zerwałam, dałam mu przyzwolenie i moja zazdrość była niewytłumaczalna.

Wszystko zaczynało się komplikować.

 

Tamtego dnia, wracałam z kościoła. Chciałam pozbyć się ze swojego życia wszystkich wzmianek o wampirach. Myślałam, że zwiększona wiara mi w tym pomoże.

Jak na złość padał deszcz. Moje włosy, ułożone w loki i beżowa sukienka, zostały postawione przed ciężkim wyzwaniem. Sierpniowy dzień, który zamiast przypalać promieniami słońca, moczył kropkami deszczu. Na niebie nie było widać ani jednej białej chmurki, a słońce chyba całkowicie zapomniało o Francji. Rodziła się we mnie wewnętrzna złość. Malutki parasol wcale mnie nie chronił.

W połowie drogi do domu, gwałtownie się zatrzymałam, czując jak serce zaczyna przyspieszać. Na kilka chwil, przestałam czuć zimne krople deszczu na twarzy, rękach oraz nogach. Wpatrywałam się jak zahipnotyzowana w czarnego Mustanga, a dokładnie to w jego kierowcę, który stał oparty o samochód. Deszcz spływał po jego twarzy, ale kompletnie się tym nie przejmował.

Wszystko wróciło.

Każdy pocałunek, dotyk, przytulenie.

Nie potrafiłam się ruszyć, zaciskając mocno palce na rączce parasolki. Końcówki moich loków były mokre i zaczynało mi być zimno, ale nie mogłam się zdobyć na odwagę i do niego podejść. Wszystkie stare postanowienia szlag trafił!

Blondyn niespodziewanie się uśmiechnął, a potem podszedł do mnie. Kolana zaczęły mi mięknąć. Kiedy stanął przede mną, miałam ochotę rzucić mu się na szyję z radości. Resztkami rozsądku, powstrzymywałam się.

– Witaj, Risso – mruknął tym tonem, od którego aż cała miękłam.

– Jazz – szepnęłam zaskoczona. – Skąd…

– Harriet zmieniła zdanie w kilku kwestiach. Wydarzenia sprzed trzech miesięcy nabrały dla niej całkowicie nowego znaczenia. Wreszcie poczuła się jak matka.

– Przecież… – Nie potrafiłam się nawet wysłowić. Zacisnęłam mocno usta ze złości. – Odszedłeś.

– Żeby wrócić, pamiętasz?

Odwróciłam wzrok od jego hipnotyzujących oczu.

– Nie powinieneś wracać. To tylko niepotrzebne komplikacje.

– Tak, tak, tak – mruczał, starając się naśladować mój ton głosu. Podszedł do mnie jeszcze bliżej, uśmiechając się szeroko. – Tęskniłaś?

Otworzyłam lekko usta ze zdziwienia.

– Jazz…

– Tak? – Rzucił mi takie spojrzenie, że o matko! Mrugnął do mnie, a potem złapał za lok i wyprostował go w palcach. – To dla kogoś specjalnego?

Jego świdrujące spojrzenie wierciło mi dziurę w brzuchu. Czy nie czuł tej gamy różnych emocji, jakie mną targały? Pewnie widział, jaki miałam problem z jego niespodziewanym powrotem. Może nawet spodziewał się, że tak to właśnie będzie wyglądać.

– Nie podoba ci się? – wymsknęło mi się.

Jasper zaśmiał się gardłowo, żeby za chwilę zgnieść mnie w swoim żelaznym uścisku. Parasolka wypadła mi z rąk i upadła na ziemię, ale nie przejęłam się tym, nawet jak deszcz zaczął doszczętnie niszczyć mi loki i spływać strużkami po twarzy. Blondyn ujął moją twarz w dłonie, a potem pocałował. Reakcja mojego ciała była natychmiastowa. Objęłam jego szyję ramionami i zaczęłam oddawać każdy najmniejszy pocałunek z podwójnym zaangażowaniem. Przez te trzy miesiące, całkowicie zapomniałam jak smakują jego usta.

– Co za miłe powitanie – mruknął, obejmując mnie mocniej w pasie.

– Jazz – jęknęłam, czując się zła i bezradna. – Doskonale wiesz, że…

Nie dał mi dokończyć, bo ponownie mnie pocałował. Miała pustkę w głowie i skupiałam się jedynie na tym, aby nigdy więcej nie być bez niego.

– Jazz – jęknęłam ponownie, próbując się od niego odsunąć.

– Wrócisz do mnie?

Zszokowana, otworzyłam szerzej oczy. Serce zaczęło mi być w dziwnym rytmie, jakby samo z siebie wykrzykiwało odpowiedź twierdzącą.

– Wiem, że tęskniłaś. Marie przyjrzała ci się z każdej możliwej strony. Podobno upodobałaś sobie wpatrywanie się w nasze zdjęcie, tak?

Marie? Kim, do diabła, ona jest?

– Marie?

Jazz znów zaśmiał się w mój ulubiony sposób.

– Zazdrośnica – powiedział z triumfalnym uśmiechem.

Spojrzałam na niego z przyganą w oczach.

– Wcale, że nie – odburknęłam, jeszcze aktywniej próbując się uwolnić z jego uścisku.

– Jak dla mnie, bardzo aseksualna wampirzyca. Uwielbia mojego Mustanga i mój gust. Ty chyba też wpadłaś jej w oko. – Mrugnął do mnie. – Odpowiesz?

Zamiast zastanowić się na jego pytaniem, mój mózg pracował na najwyższych obrotach. Próbowałam sobie przypomnieć jakąkolwiek wampirzycę, która wydawała mi się podejrzana. Od razu w moich myślach pojawił się obraz tamtej dziewczyny, która załatwiła Jasperowi sarenki.

Pytał mnie, czy do niego wrócę, a czy przypadkiem nie umilał sobie mojej nieobecności w ramionach innych?

O matko, o czym ja myślę?!

– Bardzo atrakcyjna, jak na aseksualną – powiedziałam szczerze.

– Jesteś słodka, gdy zżera cię zazdrość – szepnął, a potem pocałował mnie szybko w policzek. – Wrócisz?

– Znudziły ci się sarenki?

– Zastanawia mnie jedna rzecz. – Uśmiechnął się krzywo. – To ty mnie rzuciłaś, a teraz robisz sceny zazdrości? Wydałaś mi pozwolenie, pamiętaj o tym.

Zagryzłam wargę, prawie do krwi. Czułam się zła, ale bardziej na siebie niż na niego. Przecież powinnam była liczyć się z takimi konsekwencjami. Nie miałam prawa wymagać od niego wierności, skoro pozwoliłam mu cierpieć. Nie chciałam wyjść na egoistyczną jędzę.

– Były chociaż ładne? – zapytałam zrezygnowana.

Blondyn roześmiał się w głos.

Dawno go takiego nie widziałam. Nawet, jak jeszcze byliśmy razem, to wiecznie miał ten swój poważny wyraz twarzy i setki pytań w zanadrzu, a teraz? Wesoły, szczęśliwy!

– Kocham cię, Risso.

Zmiękły mi kolana. Uśmiechnęłam się delikatnie, czując, jak moje policzki robią się różowe. Mimo to, wciąż miałam wiele wątpliwości.

– Nie zmienię się w wampira. Na razie.

– Wiem.

– Nie jesteś na mnie zły? – zapytałam zaskoczona.

– Nie. – Uśmiechnął się szeroko. – Mówiłem, że nigdy cię nie zostawię. Powinnaś o tym pamiętać, zanim kazałaś mi odejść.

Odezwały się we mnie wyrzuty sumienia. Nie chciałam, aby to tak wyglądało.

– Wybaczyłeś mi?

– Nie. Nie miałem czego. Kochałaś mnie, ale zbyt wiele rzeczy zmieniło się w twoim życiu. Potrzebowałaś tych miesięcy w samotności, aby mieć pewność, czego chcesz. To całkowicie normalne.

– Ale…

Głos uwiązł mi w gardle, bo dłoń Jaspera znalazła się pod moją sukienką. Czułam lodowaty dotyk na udzie.

– Brakowało mi tego – szepnął, a potem delikatnie ucałował moją szyję w miejscu, gdzie tętnica energicznie pulsowało. – Jedziemy?

– Gdzie? – Byłam w szoku. – Zostaję w Blois!

– A nie chcesz zobaczyć Paryża? Wenecji? – zapytał odważnie, dorzucając do tego swoje magnetyzujące spojrzenie. – Skoro mamy tu być jeszcze przez kilka miesięcy, to zapewnijmy sobie trochę rozrywki.

Nie nadążałam za jego tokiem myślenia. Moje myśli wciąż uciekały w kierunku jego dłoni na moim udzie. Czułam miłe skurcze żołądka i całkowicie zapomniałam o deszczu.

– Niech będzie – mruknęłam, pozwalając zaprowadzić się do  jego samochodu.

Zajęłam miejsce pasażera, a po chwili, obok mnie usiadł blondyn. Zerknęłam na niego.

– Jazz?

– Tak?

– Kocham cię – szepnęłam.

– Na wieczność?

Uśmiechnęłam się, czując ulgę, która oblewała moje serce.

– I jeszcze dłużej.

KONIEC