Rozdział 11

Na krótką chwilę spojrzenie moje i Petera, spotkały się. Nie dość, że czułam się bardzo niekomfortowo w kamiennym uścisku Jaspera, to na dodatek przede mną stał chłopak, którego chciałam wpuścić do swojego durnowate życie. Nie mogło być gorzej, prawda?

No jasne…

– Whitlock, masz chyba problemy z odczytywaniem ruchów ciała, prawda? – zapytał na wstępie Peter, zabijając wzrokiem blondyna.

Uścisk Jaspera zelżał, mogłam już bynajmniej swobodnie oddychać.

– Kogo tu przywiało. No, no, Madison, jesteś cholernie odważny stając przed panną Loreign, która wczoraj przez ciebie nieźle wymarzła.

– Jeśli już mówimy o wczorajszym wieczorze, jest to sprawa między mną a Rissą.

– Naprawdę? Bo ja odnoszę inne wrażenie. – Jasper uśmiechnął się perfidnie. – Tak dla twojej wiadomości, Marissa spędziła ten wieczór ze mną, rozumiesz? Ze mną.

Poczułam na sobie wzrok Petera, więc chcąc nie chcąc, również na niego spojrzałam. W jego wyrazie twarzy zauważyłam zaskoczenie, raczej mało powiedziane, to było bardziej ogromne, naprawdę ogromne niedowierzanie.

– Serio? – zapytał, przyglądając mi się uważnie.

Mogłam przecież przytaknąć z szerokim uśmiechem twarzy. Nie byłam jednak żadną idiotką i nie chciałam nawet takiej udawać. Postanowiłam powiedzieć mu prawdę.

– Niestety tak.

– Słonko, jakie: niestety? Spędziliśmy przecież cudowny wieczór, a dzisiejszy ranek był najlepszym tego dowodem, prawda?

Zagotowała się we mnie złość. Jeśli tylko wspomni…

– Musimy kiedyś to powtórzyć – przerwał moje myśli Jazz. – W końcu pocałunek to najlepsze przypieczętowanie związku.

Peter wybałuszył oczy, a ja się zaczerwieniłam. Moje rumieńce wręcz krzyczały, że to prawda, chociaż było na odwrót.

– Whitlock, ty cholerny kłamco – warknęłam. – Masz strasznie wybujałą wyobraźnię albo twój mózg nie pracuje poprawnie… I w tej chwili mnie puść!

– Ani mi się śni – odpowiedział, a potem pocałował mnie w policzek.

– Whitlock – mruknął ostrzegawczo Peter, wpatrując się w niego morderczym wzrokiem. – Mam dla ciebie wiadomość. Wiesz, że jutro czeka nas bardzo słoneczny dzień? Na niebie ma nie być ani jednej chmurki. I ten stan ma trwać kilka dni, może nawet tygodni.

Wyraz twarzy blondyna zmienił się diametralnie. Wyprostował się, jednocześnie uwalniając mnie ze swojego mocnego uścisku. Wstałam i stanęłam za Peterem, obserwując uważnie Jaspera. Z jego twarzy znikły wszelkie oznaki pewności siebie oraz rozbawienia. Wyglądał groźnie. Ciarki mi przeszły po plecach dopiero wtedy, gdy jego wzrok prześlizgnął się na mnie. Jego tęczówki już nie były jasne, a sam srogi wyraz twarzy dodatkowo robił swoje. Po krótkiej chwili znowu spojrzał na Petera.

– Myślisz, że jesteś taki przebiegły, Madison? – zapytał lodowatym głosem.

– Nie, to ty tak myślisz. I ostrzegam cię… Bo widzisz, nie wiadomo kiedy mój język się rozwiąże i powiem o parę słów za dużo.

– Nie odważyłbyś się.

– Nie, to ty się nie odważysz przekroczyć granicy. Pamiętaj, że niektórzy wiedzą co nieco o tobie.

Nic nie rozumiałam z tego, co mówili, ale wolałam się w to nie mieszać. Widać, to nie było ich pierwsze starcie. Jedno spojrzenie, chociaż przelotne, na twarz Jaspera i poczułam jak przechodzą ciarki po całym moim ciele. To było tak, jakbym nagle odkryła ciemniejszą stronę chłopaka. Od razu przypomniałam sobie, jak na początku posądzałam go o to, że jest psychopatą. Stwierdziłam, że zbyt szybko odrzuciłam tę wersję, ponieważ wszystko jeszcze się mogło zdarzyć.

Jasper nagle drgnął. Mrugnął powiekami, a jego oczy na krótką chwilę znowu zajaśniały tym samym blaskiem, który tak często miałam prawo oglądać. Przez tę krótką chwilę patrzył się na mnie, wręcz pożerając wzrokiem, co nie było wcale miłym uczuciem. Skuliłam się w sobie ze strachu, co nie uszło jego uwadze.

– Nie bój się Risso. Kto, jak kto, ale ty nie musisz się mnie bać. Nigdy nie zrobię ci żadnej krzywdy.

Ciche, lekceważące prychnięcie Petera sprawiło, że wzrok Jazza zatrzymał się właśnie na nim.

– Madison, chcesz coś powiedzieć czy mi się tylko wydaje?

– Wydaje ci się, Whitlock. Chyba powinieneś już iść, prawda?

Blondyn rzucił mi ostatnie, obojętne spojrzenie, po czym odwrócił się i odszedł. Odetchnęłam z ulgą, zastanawiając się nad sposobem unikania Jaspera. Jednak zamiast się tym zająć, spojrzałam prosto w twarz Petera. Już otwierał usta, ale uprzedziłam go.

– Nie chcę słyszeć żadnych tłumaczeń. Nie interesuje mnie, o co chodziło w waszej rozmowie. Mam teraz ważniejsze sprawy na głowie.

– Nie musisz się go bać – powiedział, kładąc dłonie na moich ramionach. – Przez kilka dni będziesz miała spokój.

– Nawet nie chcę wiedzieć, skąd o tym wiesz, a teraz wybacz, ale ja też muszę już iść.

Cofnęłam się, a Peter opuścił ręce. Odwróciłam się na pięcie i poszłam sobie. Kilkoro uczniów odprowadziło mnie zaciekawionymi spojrzeniami, które starałam się ignorować. Były jednak na tyle natarczywe, że gdy znalazłam się w klasie, naprawdę się cieszyłam. Zajęłam miejsce obok Jane, która od razu zaczęła mi się dziwnie przyglądać.

W końcu nie wytrzymała.

– To wy ze sobą w końcu chodzicie czy nie? – wypaliła.

Popatrzyłam na nią z politowaniem.

– Jane, ile razy mam ci powtarzać, że nie? Nie, nie chodzimy ze sobą. Nie, nie całowaliśmy się. Nie, nie lubię go. Nie, nie podoba mi się!

– Spokojnie. Risso, ja po prostu myślałam, że…

– Wyświadcz mi tę przysługę i nie wypowiadaj swoich myśli na głos w mojej obecności, dobrze?

– No okej – odpowiedziała lekko urażona.

Do końca szkolnych lekcji, miałam spokój. Jasper zniknął całkowicie, ponieważ nigdzie nie widziałam jego jasnej czupryny i nie czułam na sobie natrętnego wzroku, nie licząc oczywiście uczniów, którzy byli święcie przekonani, że jestem dziewczyną Whitlocka. Nie miałam jednak siły się wściekać. Nie miałam siły na nic. Na szczęście Jane też mi odpuściła, chyba się nawet obraziła, ale ten foch był mi bardzo na rękę. Nie miałam zamiaru pierwsza wyciągać ręki, zważywszy na sam fakt, że kręciła z moim bratem! Już widziałam oczami wyobraźni wieczory, które będę zmuszona spędzić w ich obecności. Z pewnością Jane zaciągnie też swojego brata i będzie już totalnie wspaniale.

Po ostatniej lekcji podeszłam do swojej szafki. Wyciągnęłam bzy i ruszyłam w stronę wyjścia. Od razu zrezygnowałam z głównych drzwi, gdzie przeważnie pałętali się jeszcze uczniowie, którzy wprost nie potrafili się pożegnać, bo ciągle mieli coś ważnego do powiedzenia. Może i jestem hipokrytką, i nawet nie próbuję usprawiedliwić mojego sposobu myślenia, ale ludzie zaczęli mnie po prostu wkurzać. Nie interesują mnie problemy innych, bo mam własne, a głównym problemem i największym jest Jasper Whitlock, który wszedł sobie w moje życie bez niczyjego pozwolenia.

I chociaż nie chciałam wierzyć Peterowi, to gdzieś głęboko we mnie tliła się nadzieja, że przez najbliższe dni nie zobaczę Whitlocka.

Położyłam kwiaty na tylnym siedzeniu i wsiadłam do samochodu. Wzięłam głęboki oddech, przymykając na chwilę oczy. Włożyłam kluczyk do stacyjki i go przekręciłam. Bez zastanowienia, ruszyłam. Powoli podniosłam głowę i spojrzałam przed siebie.

– Jasna cholera – mruknęłam spanikowana, gdy nagle, kilka metrów przed moim samochodem, pojawiła się dziewczyna w bieli. Próbowałam jakoś zatrzymać samochód, ale moja stopa ześlizgiwała się z hamulca. W ostatniej chwili zahamowałam. Zarzuciło mnie na stronę wjazdową do parkingu. Wyłączyłam silnik, popatrzyłam jeszcze raz w to miejsce, gdzie stała dziewczyna, po czym odchyliłam głowę do tyłu, zaczerpując kilka głębszych wdechów. Poziom adrenaliny w krwi był tak wysoki, że wręcz słyszałam jak pulsuje mi tętnica. Serce szamotało się w piersi i choć nie przeżyłam żadnego fizycznego wysiłku, to ciężko dyszałam.

Niespodziewanie usłyszałam głośny i długi klakson. Podskoczyłam na siedzeniu i powoli zwróciłam oczy w stronę, skąd dochodził dźwięk. Czarny Mustang stał tuż za moim. Zimny wzrok Jaspera przeszywał szyby, wywołując u mnie nieprzyjemne dreszcze. Odwróciłam pospiesznie wzrok i drżącymi dłońmi odpaliłam silnik. Zawróciłam na drogę wyjazdową i wyjechałam z parkingu, ciągle mając na ogonie samochód Whitlocka. Starałam się nie patrzeć w lusterko, ale nie miałam zbyt silnej woli. Chciałam się tylko przekonać, czy mogę już odetchnąć spokojnie. Zimny, wręcz lodowaty wzrok Jaspera zmroził mnie na kilka sekund.

Te kilka sekund mogło się okazać dla mnie ostatnimi spędzonymi wśród żywych.

W ostatniej chwili zatrzymałam się przed główną ulicą, na której samochody jeździły jak szalone. Srebrny Mercedes przejechał dosłownie kilka centymetrów od mojego Seata. „Boże, dlaczego ja?” – powtarzałam sobie w myślach, powoli ruszając. Po chwili włączyłam się w ruch i można by było powiedzieć, że byłam bezpieczna, gdyby nie Mustang, który ciągle siedział mi na ogonie. Odetchnęłam z ulgą dopiero wtedy, gdy w połowie drogi Jasper skręcił w las, znikając mi z oczu. Rozluźniłam trochę dłonie na kierownicy, modląc się w duchu, żeby już nic ani nikt nie stanął mi na drodze do domu.

Moje modlitwy zostały wysłuchane, albo po prostu mordercy mieli dosyć uganiania się za mną. Zaparkowałam tuż pod domem. Nie zauważyłam jednak nigdzie samochodu mojego brata. Lekko zaskoczona wysiadłam, zabierając wszystkie swoje rzeczy, w tym bzy. Od progu powitała mnie mama, a raczej jej ciche nucenie ulubionej mojej piosenki z dzieciństwa. Weszłam do kuchni. Mama stała przy kuchence i mieszała coś w garnku. Zerknęła przez ramię, po czym uśmiechnęła się, gdy mnie tylko zauważyła.

– Zostaw rzeczy w pokoju i za chwilę zejdź na dół, bo obiad jest już gotowy – powiedziała.

– A co dzisiaj jest?

– Spaghetti z twoim ulubionym sosem meksykańskim.

Uśmiechnęłam się.

– To fajnie – podsumowała, powoli wycofując się z kuchni.

– Kochanie, a od kogo te kwiaty?

Przygryzłam dolną wargę, chwilkę im się przyglądając. Mogłam skłamać, ale jaki byłby tego sens?

– Dzisiaj rano leżały na masce mojego samochodu – powiedziałam szczerze. – Nie wiem nawet od kogo. Zresztą, to i tak mało ważne.

– Podobają ci się, prawda?

– A nawet gdyby, to co z tego? Ktoś sobie po prostu robi żarty lub ewentualnie pomylił samochody. Przypadki w końcu lubią chodzić parami.

Mama pokręciła głową.

– To nieszczęścia. Moim zdaniem, przypadki nie istnieją, bo a nuż masz swojego cichego wielbiciela.

– Z pewnością. Jest nim pijawka, która tylko czeka aż na krótką chwilę się zdekoncentruję, po czym wgryzie się w moją szyję i wyssie ze mnie krew do ostatniej kropelki, tak?

– Za dużo horrorów się naoglądałaś – skwitowała mama, próbując ukryć strach i zaskoczenie za idealnym, matczynym uśmiechem. – Idź na górę, a ja dokończę sos, dobrze?

Pokiwałam głową i wyszłam z kuchni, kierując się w stronę schodów. Zastanawiałam się nad własną reakcją na słowa mamy, bo czy naprawdę miałabym coś przeciwko cichemu wielbicielowi, który po prostu chce zrobić mi małą przyjemność i obdarowuje mnie bukietami kwiatów? Chyba nie. Byłoby mi nawet miło i w sumie … jest mi miło.

Wczoraj frezje, dzisiaj bzy. Ciekawe, czy przez następne dni też dostanę kwiaty. A jeśli tak, to ciekawe jakie one będą.

Wszystko działo się w mojej głowie i nikt nie mógł w nią wejść i zajrzeć, więc pozwalam sobie na myślenie w nie moim stylu. Zachowywałam się tak przez Whitlocka, który strasznie wyprowadził mnie z równowagi, ale nie on jeden. Peter też był winien. Po co się wtrącał? Swoją drogą, gdyby tego nie zrobił, pewnie Jazz dalej by mnie męczył. Ale zaś z drugiej strony, Jasper wyglądał na wściekłego i te jego lodowate spojrzenia rzucane w moim kierunku! Czy człowiek może się aż tak zmienić w ciągu paru godzin?

Nie próbowałam nawet znajdować odpowiedzi na to pytanie, zważywszy na sam fakt, że byłam w stanie się zmienić dla Petera. Popełniłabym ogromny i karygodny błąd, ale na szczęście do naszego spotkania nie doszło. Peter gustuje w ładnych blondynkach, które uwielbiają z nim flirtować. Sprawa zakończona i nigdzie nie ma miejsca na łzy.

Weszłam do swojego pokoju, rzucając torbę w kąt. Znalazłam pod biurkiem wazon. Wlałam do niego wody i umieściłam tam kwiaty. Powąchałam je, uśmiechając się delikatnie. Postawiłam je na biurko, przesuwając jak najbliżej słońca. W pewnym momencie zauważyłam, że coś leżało na moim łóżku. Odwróciłam się i podeszłam do niego. Na samym środku leżał album, a tuż pod nim zdjęcie, który oglądałam dzień wcześniej. Wzięłam je do ręki, przyglądając mu się uważnie.

Mama trzymała mnie na rękach, tuląc do siebie. Stała przy oknie…

Zabrakło mi powietrza w płucach, gdy zobaczyłam, że za oknem stała tamta dziewczyna w bieli. Zamrugałam parokrotnie powiekami, a ze zdjęcia znikła dziewczyna. Schowałam szybko zdjęcie do albumu, a ten wrzuciłam do ostatniej szuflady szafki nocnej, przykrywając go różnymi papierami. Potem usiadłam na krótką chwilę na łóżku, próbując zebrać myśli.

Miałam obsesję lub tamta dziewczyna była jak najbardziej realna. Trudno mi było jednak uwierzyć w tą drugą możliwość. Przecież nie mogła być człowiekiem, bo jakim cudem tak szybko usunęłaby mi się z drogi? Albo jakim cudem, uciekłaby tak szybko z mojej łazienki?

Wszystko zamiast nabierać sensu, traciło go.

Z zamyślenia wyrwał mnie dźwięk komórki.

– Kto do diabła… – nie dokończyłam, bo mój wzrok zatrzymał się na wyświetlaczu, na którym widniało imię Whitlocka. – Jakim cudem? – spytałam samą siebie, nie przypominając sobie, żebym kiedykolwiek podawała numer Panu Natrętowi. Zamiast odebrać, odrzuciłam połączenie. Komórka jednak nie dawała mi spokoju, więc wyłączyłam ją całkowicie. Tylko jeszcze tego brakowało, żeby oprócz gnębienia mnie w szkole, gnębił mnie również poza nią.

Otrzepałam spodnie i zeszłam na dół. Z kuchni unosił się zapach papryczek, przypiekanych razem z czerwoną fasolą. Uśmiechnęłam się i zajęłam miejsce przy stole. Nie minęła minuta a tata i Matt również przyszli. Z niecierpliwością czekałam na obiad, choć nigdy nie byłam zwolenniczką jedzenia. Moja mama nagle się odwróciła w naszą stronę i popatrzyła na mnie, marszcząc brwi.

– Risso, nie widziałaś może gdzieś medalionu? – zapytała.

– Jakiego medalionu?

– Dostałam go od twojego ojca – przypomniała mi. – Ostatnio widziałam przedwczoraj, leżał w szkatułce. Dzisiaj rano go szukałam, ale już go tam nie było. Przeszukałam prawie cały dom i nic.

– Jesteś pewna, kochanie? – zapytał ojciec.

– Oczywiście.

– A może zapodział się gdzieś między ubraniami?

– Już od dawna go nie nosiłam. A w ogóle, jakim cudem może coś zginąć we własnym domu?

Spuściłam głowę, wpatrując się pustym wzrokiem w blat stołu.

„Nie, to nie może być prawda” – powtarzałam sobie w myślach, próbując w to uwierzyć. Fakty jednak mówiły same za siebie. Tamta obca dziewczyna w bieli nosiła na szyi medalion mojej mamy. Pytanie tylko: dlaczego? O czym mogłam nie wiedzieć? Co mi mogło umknąć?

– Kochanie, wszystko w porządku? – zapytała z troską mama.

– Jasne – mruknęłam, podnosząc głowę.

Chwilę później wspólnie zabraliśmy się do jedzenia. Przez te kilka minut mogłam jeszcze raz przeanalizować fakty, które nie układały się w spójną całość. Co z tym wszystkim miała wspólnego moja mama? Nie potrafiłam tego pojąć, na dodatek wystarczyło jedno wspomnienie dotyczącej dziewczyny w bieli, żebym straciła apetyt. Odsunęłam od siebie prawie pełny talerz.

– Nie jesztesz głodna? – zapytał Matt z pełnymi ustami.

– Nie – odpowiedziałam z delikatnym uśmiechem. Widząc jego spojrzenie, które pochłaniało moją porcję zaśmiałam się cicho. – Masz – podsunęłam mu pod nos talerz. – Smacznego, głodomorze.

I chociaż uśmiechałam się, a nawet śmiałam, to moi rodzice odprowadzili mnie do schodów zatroskanym spojrzeniem.

Moje życie i bez tych dziwnych przypadków było beznadziejne, bo niby dlaczego nie mogłam zamieszkać w Blois? Dziadkowie z pewnością by się mną zaopiekowali. Na dodatek miałabym z głowy Whitlocka. Westchnęłam ciężko, zdając sobie sprawę, że nigdy bym z okropnego Grovetown nie wyjechała bez rodziców. Nie czułam się od nich uzależniona, ale również nie byłam zbyt niezależna.

Weszłam do pokoju z dużym ociąganiem. Podeszłam do biurka i włączyłam laptopa. Usiadłam sobie wygodnie na krześle obrotowym, podkulając jedną nogę i zabrałam się do bezsensownego szperania po Internecie. Podparłam się jedną ręką o blat biurka i znudzonym wzrokiem ześlizgującym się z jednego newsa na drugi, zastanawiałam się nad sobą. Nie zdążyłam jednak wymienić swoich zalet ani cech, gdy rozdzwonił się mój telefon. Zaskoczona zorientowałam się, że leżała obok laptopa, to na dodatek telefon był włączony. Włączony! Zerknęłam na wyświetlacz, w tym samym momencie, w którym dzwoniący dał sobie spokój. Odczytałam, że mam 17 nieodebranych połączeń i 3 nieprzeczytane smsy.

Wystarczyło mi rzucić okiem na ich treść, żeby się nieźle przestraszyć, ponieważ w każdej z nich była ta sama wiadomość do przekazania:

„W tym świecie nie ma przypadków. Nie próbuj się łudzić.”

Przerażona zaczęłam się zastanawiać czy to nie przypadkiem jakiś żart. Jednak nic na to nie wskazywało. Jakby tego było mało, za chwilę otrzymałam identycznego smsa. Odepchnęłam od siebie komórkę, ale znowu usłyszałam dźwięk otrzymanej wiadomości. Słyszałam kołatanie własnego serca oraz zimny pot spływający po plecach. „To nie może być prawda” – powtarzałam jak mantrę, ale to nic nie dało. Podświadomość podpowiadała, że może być tylko gorzej i było. Niespodziewanie poczułam na plecach lodowaty powiew powietrza, który przypominał mi tylko o jednej osobie.

Jasper Whitlock.

Odwróciłam powoli głowę, ale nic nikogo poza mną w pokoju nie było. Tak mi się przynajmniej zdawało. Rozejrzałam się po pokoju jeszcze raz, tak dla pewności i wtedy to zobaczyłam. Na łóżku leżała ta sama fotografia, która leżała tuż po moim powrocie ze szkoły. Tym razem przestraszyłam się już całkowicie. Zaniepokojona, ale i jednocześnie zestresowana, powoli wstałam z krzesła i wolnym krokiem podeszłam do łóżka. Pod fotografią leżała zżółknięta kartka, zapisana bardzo starannym pismem.

„Grovetown, 03.03.1963r.

Drogi Johnie, wiem, że pewnie i tak nie przeczytasz tego listu, ale nie mogę się powstrzymać. Bez względu na twoje decyzje, te podjęte i oczekujące, wciąż będę na ciebie czekać. Jeśli zostawisz ją, pamiętaj, że ja zawsze przyjmę cię z otwartymi ramionami. Znajdziesz mnie w Macon, ponieważ nie wytrzymam w tym przeklętym mieście ani chwili dłużej, a tym bardziej, gdy twoja nowa wybranka będzie przechodziła koło mojego domu. Nie myśl, że jestem zazdrosna, po prostu cię nie rozumiem. Miałeś wszystko, miałeś mnie, dlaczego więc… Zresztą nieważne. Nic już nie jest ważne!

Pamiętaj, zawsze będę na ciebie czekała.

Twoja Harriet

PS: Do listu dołączam twój medalion. Może kiedyś mi go oddasz, ale teraz pewnie stosowniej będzie, jeśli nosić go będzie twoja nowa narzeczona.”

Z wrażenia usiadłam na łóżku. Przeczytałam jeszcze raz list, po czym wzięłam do rąk zdjęcie. Mama miała na sobie medalion. Mimo, że treść listu mówiła sama za siebie, nie chciałam w to wierzyć. Mogłam oczywiście pójść od razu do taty i zapytać o Harriet, ale czy przypadkiem to nie byłoby nie fair? Tata z mamą mieli prawo mieć przed nami tajemnice. Może ta cała Harriet nie należała do miłych wspomnień? Może właśnie dlatego, tata o niej nigdy nie wspominał?

Targana sprzecznymi uczuciami, schowałam list oraz zdjęcie do jednej z moich ulubionych książek. Nagle zamarłam, przypominając sobie o kilku nieprawdopodobnych rzeczach, które miały miejsce w ciągu ostatnich dni. Bo jakim cudem, ktoś ciągle kładł to samo zdjęcie na łóżku? I kto podrzucił list? No i oczywiście, kto włączył, do cholery, moją komórkę?

Po raz kolejny zaczęłam rozważać próbę rozmowy z ojcem. A co bym zrobiła, gdyby zapytał, skąd to wszystko wiem? Skłamałabym czy pokazała dowody? Ciekawe, jakby zareagował widząc list od Harriet. Nawet bałam się myśleć, co by powiedziała na to wszystko moja mama. Obca kobieta w życiu jej męża z pewnością przysporzyłaby dodatkowych zmartwień. I nawet jeśli ten list został wysłany dawno temu, ślad pozostał. A tata, najwyraźniej umiejętnie go zatarł.

Być może popchnęła go ku temu miłość do matki. Jednak, jak ja miałam w to uwierzyć, gdy tak naprawdę nie wierzyłam w miłość?

 

9 uwag do wpisu “Rozdział 11

  1. Dziękuję za powiadomienie mnie. ;D Jak zwykle bardzo mi sie podoba twój rozdział. Nie wiem jak to robisz, ale jak go czytałam dostałam gęsiej skórki. Zwyczajnie na świecie zaczęłam sie bać. xD Potrafisz wywołać adrenalinę. Gratuluję!!! Czekam na kolejne rozdziały. 😀

    Polubienie

  2. Twoje opowiadanie staje się coraz ciekawsze. Ta kobieta w białej sukience staje się coraz bardziej intrygująca. Zanosi się tutaj na mroczny sekret z przeszłości. Już nie mogę się doczekać momentu, gdy odkryjesz przed czytelnikami więcej kart. W napięciu czekam na Rozdział 12.

    Polubienie

  3. Rozdział przeznakomity ! Słuuchaj, mam pytanie. Skąd ona wiedziała, że to Jasper do niej dzwoni? No dobrze, nieważne.Czarujące. ; ) I przerażające ! Jest ciemno, cicho i pusto i mogłabym się zacząć bać. Pisz szybko, co ? To było świetne ! Chcę jeszcze !

    Polubienie

  4. Posłuchasz mojej historii?Za górami informacji, za lasami kodu binarnego, gdzieś w czeluściach wirtualnej przestrzeni jest zamek niestrzeżony przez żadnego smoka, z drogą oznaczoną mnóstwem drogowskazów. W najwyższej wieży, pogrążony w głębokim śnie leży piękny książę, którego zbudzi tylko pocałunek prawdziwej miłości. Nie on jest jednak obiektem pożądania przybyszów choć na pewno można go nazwać interesującym dodatkiem.Prawdziwy skarb leży w najgłębszej piwnicy, do której prowadzą tysiące stopni. Na dnie skrzyni, owinięte w ochronną folię bąbelkową, leży to, czego najbardziej pożąda każdy młody pisarz i poeta.Jego inspiracja.Czy i ty jesteś wędrowcem, wytrwałym poszukiwaczem natchnienia?Od niedawna istnieje forum zrzeszające młodych adeptów pióra. Tworzymy społeczność, dzielimy się swoimi doświadczeniami, dyskutujemy i oceniamy swoje prace. Mamy opcję Pojedynków Wyobraźni, gdzie nasi użytkownicy sprawdzają się na polu bitwy umysłów. Potrzebujemy świeżej krwi, by nasze forum mogło wciąż się rozwijać. Zapraszamy!NaszaPisarnia.dyskutuj.com

    Polubienie

  5. „Mądry człowiek nie opłakuje przegranej, lecz szuka sposobu jak wyleczyć odniesione rany” – Szekspir – Jeśli Ty także jesteś jednym z mądrych ludzi to nie zwlekaj i zgłoś się do oceny na http://WWW.palacowe-oceny.blog.onet.pl aby dowiedzieć się, co zmienić w swoim blogu i prowadzić go lepiej! Nie opłakuj złych ocen wręcz przeciwnie! Bądź z nich dumny i podnoś poziom swojego bloga, byś kiedyś mógł się zgłosić i z dumą stwierdzić, że Twój poziom się polepszył i zasługujesz na Apartamenty królewskie!

    Polubienie

Dodaj komentarz