Rozdział 17

Nie wiem ile czasu wpatrywałam się w plecy Petera, ale czułam, że jeśli za chwilę żadne z nas nie przerwie tej okropnej ciszy, to chyba zwariuję. Z nadzieją wypatrywałam wszelkich oznak radości z mojej obecności, ten jednak udawał lub naprawdę było mu obojętne, czy jestem czy mnie nie ma. Czułam się jak ostatnia idiotka, ale wiedziałam, że jeśli wsiądę do samochodu i odjadę, to już nigdy nie powstrzymam Petera przed wykreśleniem mnie ze swojego życia. Byłam przerażona własnymi myślami, ale nic nie mogłam na nie poradzić.

– Peter? – spytałam cicho, jakby się bojąc, że zaraz zniknie. Kurczę, co on ze mną robił?

Bardzo powoli odwrócił głowę w moją stronę. Patrzył na mnie znad ramienia całkowicie obojętnym spojrzeniem, które przyprawiał o dreszcze.

– Co? – rzucił zimno.

– Jeśli chcesz, to mogę cię podrzucić.

– Nie, dzięki.

– Samochód ci się zepsuł i szczerze wątpię, abyś go zdołał tutaj naprawić.

Zmrużył gniewnie oczy.

– No i co z tego? Poradzę sobie bez ciebie. – Odwrócił głowę. – Możesz już jechać.

Przygryzłam dolną wargę, przestępując z nogi na nogę.

– Peter, nie bądź dzieckiem – mruknęłam z wyczuwalną pretensją.

Gwałtownie się wyprostował, jakby moje słowa dotknęły go do żywego. Odwrócił się i podszedł do mnie, wycierając dłonie w jeansy.

– I ty nazywasz mnie dzieckiem – zaczął w miarę spokojnie, chociaż miał zacięty wyraz twarzy. – Wybacz, ale póki co, ja wiem czego chcę i dążę do obranego przez siebie celu, chociaż może trochę okrężną drogą, ale jednak dążę, a ty? Uciekasz, a jeśli tego nie robisz, to zachowujesz się jak rozkapryszone dziecko, sama nie wiedząc czego chcesz!

– Nie dziwi mnie fakt, że ty nie wiesz, czego ja chcę!

– A co? Może Whitlock, ten dupek, wie? – spytał kpiąco. – Nie rozśmieszaj mnie, Marisso, bo naprawdę wątpię, abyś była tak tępa i nie widziała takich oczywistych rzeczy!

– Niby jakich oczywistych rzeczy?

– Whitlock się tobą bawi. Spójrz na tylko na siebie i na niego, pochodzicie z różnych środowisk i wiecznie się kłócicie. Albo i nie, moment, w końcu jesteście zwykłymi pozerami!

Nie mogłam dłużej słuchać tych bzdur.

– Co cię obchodzi z kim spędzam czas? To nie jest twój interes i weź się zajmij sobą, i tą całą Estherą czy jak jej tam!

– Chyba nie jesteś znowu zazdrosna?

Jego pogardliwe spojrzenie sprawiło mi ból. Nigdy nie przypuszczałabym, że jedno głupie spojrzenie tak wyprowadzi mnie z równowagi.

– Zatrzymałam się tutaj jedynie po to, aby ci pomóc – mruknęłam ze ściśniętym gardłem. – Skoro jednak sprawy tak się mają, to może lepiej będzie jak już pojadę.

– I znowu uciekasz! Czy ty naprawdę udajesz taką twardą, a tak naprawdę jesteś słabiutka jak każda dziewczyna? Z taką zaciętością na twarzy udowadniasz wszystkim wkoło, jaka to ty zimna i podła nie jesteś, a tak naprawdę to tylko pozory, bo ty wiecznie przed wszystkim i wszystkimi uciekasz!

– Uciekam?! Ja uciekam?! – krzyczałam, nie potrafiąc zapanować nad gniewem, który rozsadzał mnie od środka. – Nie prosiłam się o nic! Mogłeś mi tego parszywego samochodu nie naprawiać, mogłeś nie mydlić mi oczu! Do jasnej cholery, nigdy nie chciałam Whitlocka i dalej go nie chcę, bo… – zamilkłam przerażona, zdając sobie sprawę z powagi sytuacji. Byłam przekonana, że gdybym powiedziała parę słów więcej, to żałowałabym ich do końca życia.

– Nie chciałaś go? Dalej nie chcesz? – Peter roześmiał się drwiąco. – Jesteś naiwną idiotką, a na dodatek kłamiesz jak ostatnia kretynka! Czy ty nie widzisz, że ten… ten dupek chce cię po prostu wykorzystać? A potem zostawi cię samą!

– Jak śmiesz! – wrzasnęłam, hamując łzy. Postąpiłam krok w jego stronę, po czym popchnęłam go z całej siły. – Nienawidzę cię! Do jasnej cholery, nienawidzę! Nawet nie masz pojęcia… Cholera, ty nie masz o niczym pojęcia! I skoro jestem dla ciebie takim dzieckiem, to po co tak się upierałeś przy tej rekompensacie, co?

– Przecież wiesz jak było, jak jest teraz… Zrobiłem to, bo Jane mnie o to poprosiła!

Przed jego słowami, miałam ochotę wrzeszczeć na niego aż do bólu gardła, na cały regulator, ale gdy tylko dotarło do mnie co tak naprawdę powiedział, poczułam jedynie nieopisany ból. Bawił się mną, po prostu się bawił i to dlaczego? Bo Jane go o to poprosiła. Puściły mi nerwy, jak i wszystkie hamulce. Przestałam zważać na to, że zawsze byłam twarda. Rozpłakałam się, próbując ratować siebie dobrą miną do złej gry.

– I o to mi chodziło – wycedziłam. – Zjeżdżaj z mojego życia, wypierdalaj z niego, bo już nigdy nie chcę cię widzieć na oczy!

Nigdy nie przypuszczałabym, że moje nieoczekiwane łzy zrobią na kimś takie wrażenie, jak na Madisonie. W ciągu paru sekund przeszedł niesamowitą przemianę, jakby zdał sobie sprawę z tego, co zrobił. Miałam jednak go gdzieś. Nie czekając nawet na żadną odpowiedź z jego strony, odwróciłam się i podeszłam do samochodu, trzęsąc się z nerwów. Drżącą ręką otworzyłam drzwi i próbowałam wsiąść do auta, jednak oczywiście Peter musiał mnie zatrzymać.

– Risso, posłuchaj mnie, proszę – spróbował łagodnie, ciągnąc mnie w swoją stronę.

– Pieprz się! – warknęłam, odpychając go od siebie. – Już ci coś powiedziałam! Nienawidzę cię i nie chcę cię oglądać już nigdy na oczy!

Nim zdążył zareagować, wsiadłam do samochodu i zatrzasnęłam drzwi, po czym je zablokowałam. Zdezorientowany Peter, próbował je otworzyć, a gdy to mu się nie udało, po prostu zaczął walić ręką w szybę. Zignorowałam go, patrząc poprzez łzy na drogę. Nie bacząc na coraz głośniejsze błagalne krzyki, odjechałam z piskiem opon ciągle jedynie dodając gazu. Nie obchodziło mnie nic – byłam nawet skłonna zginąć w wypadku samochodowym, spowodowanym przez samą siebie. Trzymając kierownice jedną ręką, drugą co chwilę ocierałam policzki z łez. Przez tego dupka, zaczęłam jeszcze bardziej nienawidzić siebie, bo co ja sobie, do cholery, myślałam? Że taki Madison spojrzy na mnie, właśnie na mnie? Przecież wystarczyło przestudiować sposób bycia i zachowanie Esthery.

– Cholera, ale ze mnie idiotka – mruknęłam do samej siebie, próbując rozpaczliwie znaleźć usprawiedliwienie dla swojej dziecięcej naiwności.

Oparłam łokieć o szybę, po czym zasłoniłam usta dłonią i na krótką chwilę zacisnęłam mocno powieki, mając nadzieję, że to wszystko, to tylko popieprzony sen, z którego za chwilę się obudzę. Miałam głupią nadzieję, że to wcale się nie wydarzyło, bo jak… dlaczego Peter miałby mówić mi takie rzeczy?

Zatrzymałam się przed domem i zgasiłam silnik. Nie wysiadłam z samochodu, wciąż wpatrując się w drogę. Jak przez mgłę, zobaczyłam roześmianą Jane, po którą wyszedł Matt. Zazdrość o mało co, a rozwaliłaby mnie od środka. Nie byłam w stanie znieść takich umizgów, ale nie odwróciłam wzroku, dalej raniąc samą siebie. Gdy weszli do domu, oparłam czoło o kierownicę i zaniosłam się płaczem.

Miałam po prostu dość, a gdybym tylko zobaczyła Jaspera, to pewnie rzuciłabym mu się na szyję, prosząc aby mnie zacałował na śmierć. Wtuliłabym się w niego, zapominając o jakichkolwiek granicach czy własnych zasadach, bo po co mi one, skoro i tak nigdy się z nimi nie zgadzałam?

Niespodziewanie rozdzwoniła się moja komórka, wyciągnęłam więc ją z kieszeni i spojrzałam na wyświetlacz – dzwonił Peter. Z furią w oczach odrzuciłam połączenie, a następnie rzuciłam komórkę na siedzenie pasażera. Gdy rozdzwoniła się ponownie, nawet na nią nie spojrzałam, przeklinając w duchu każdą chwilę spędzoną z tym kretynem. Powtarzał mi w kółko, że Whitlock mnie tylko zrani, ale w końcu to on mnie zranił, a nawet zlitował się nade mną.

Odchyliłam głowę do tyłu, zaczerpując głęboki oddech. Przymknęłam powieki, starając się chociaż trochę uspokoić, bo nie miałam najmniejszego zamiaru pokazać się w takim stanie mojemu bratu i Jane. Kto, jak kto, ale oni nigdy nie powinni wiedzieć, że taki dupek rozmiękczył moje serce, po czym rozbił je na kawałeczki, na małe pieprzone kawałeczki.

Wzięłam ostatni wdech, po czym wysiadłam z samochodu, zatrzaskując za sobą drzwi, chociaż próbowałam się przed tym powstrzymać. Weszłam do domu, starając się udawać, że wszystko jest w jak najlepszym porządku, ale gdy mijałam kuchnię i zobaczyłam roześmiane i zarumienione twarzy Matta i Jane, po prostu nie wytrzymałam. Obrzuciłam ich najzimniejszym spojrzeniem, na jakie było mnie stać. Stałam w progu, zaciskając mocno usta, aby nie wrzasnąć na nich, albo się nie rozpłakać.

Jane jako pierwsza zauważyła moją obecność.

– O, Marisso, mówię ci, jeszcze zmienisz zdanie – świergotała radośnie. – Matt jest cudowny! Obmyślił cały plan imprezy, od samego początku do samiutkiego końca i… – urwała, a z jej twarzy znikł uśmiech, jakby w końcu dotarło do niej, jak wyglądam. – Marisso, stało się coś?

– Płakałaś? – spytał zaskoczony Matt, mijając swoją partnerkę.

– A co was to obchodzi, do cholery! – warknęłam zezłoszczona. – Zajmijcie się swoimi popieprzonymi sprawami i dajcie mi w końcu cholerny spokój! Mam was wszystkich dość!

– Risso! – upomniał mnie Matt, próbując przytulić.

– Odwal się. – Odepchnęłam go, po czym wycofałam się do przedpokoju. – Róbcie sobie co chcecie, ale nie ważcie się wchodzić do mojego pokoju, a jeśli ktokolwiek tam się znajdzie, to tego pożałujecie! – zagroziłam, po czym pobiegłam na górę, wpadając wręcz do swojego pokoju i zamykając go na klucz. Przez drzwi słyszałam głos Matta, który z każda chwilę zbliżał się do drzwi, nie czekając ani chwili dłużej, puściłam głośno muzykę, zagłuszając jego, jak i wszystkie myśli w mojej głowie.

Opadłam bezsilna na łóżko już nie hamując upierdliwych łez. Nikt mnie nie widział ani nie słyszał, więc mogłam sobie na nie pozwolić. Wciąż byłam roztrzęsiona, a moje serce waliło jak szalone. Czułam suchość w gardle, ale nie miałam najmniejszej ochoty zejść na dół i się napić czegoś zimnego. Zamknęłam oczy. Z każdą kolejną chwilą czułam się jedynie coraz bardziej senna, aż w końcu zasnęłam.

Obudziły mnie hałasy dochodzące z dołu. Zakryłam głowę poduszką, ale to nic nie dało. Wściekła usiadłam na łóżku, w myślach złorzecząc na własnego brata. W akcie bezsilnej złości, chwyciłam poduszkę i rzuciłam nią w drzwi. Zaskoczona, popatrzyłam na białą kopertę, na której widniało imię i nazwisko mojego ojca. Wystraszona długo wahałam się, nim sięgnęłam po kopertę. Wierzchem dłoni otarłam swoje policzki z łez, po czym wyciągnęłam list.

„Grovetown, 29.09.1986r.

Dlaczego ode mnie odszedłeś? Sam widzisz, że Twoja głupia narzeczona kocha zupełnie kogoś innego. Czy Ty tego wcześniej nie zauważyłeś? Mam nadzieję, że zostawisz ją w końcu i wrócisz do mnie – bo chyba dostałeś wystarczające dowody, prawda? Moja siostra, Esthera, od samego początku wiedziała co jest grane, zresztą sama doskonale wiedziałam, że ta szurnięta Margaret w końcu Cię skrzywdzi. John, ja już nie proszę, tylko błagam, zostaw ją.

Twoja jedyna i najukochańsza Harriet.

PS: Pamiętaj, że ja nigdy bym Cię nie zdradziła, bo kocham Cię nad życie.”

Z wrażenia nie potrafiłam złapać tchu. Serce biło mi w oszałamiającym tempie. Miałam mętlik w głowie, na dodatek o moją czaszkę obijała się tylko jednak myśl: „Mama zdradziła tatę”. Nie mogłam, nie potrafiłam w to uwierzyć. Byłam przekonana, że to tylko jakaś bzdura, perfidne kłamstwo, które wymyśliła ta cała Harriet, aby ojciec do niej wrócił. Nawet nie przyszło mi do głowy, aby pytać się rodziców czy to prawda. Wolałam zostawić te wszystkie listy dla siebie, chociaż z pewnością były one własnością mojego ojca.

W najmniej odpowiednim momencie, ktoś rzucił kamieniem w okno. Podskoczyłam przerażona na łóżku. Przymknęłam powieki i wzięłam głębszy oddech, aby uspokoić rozjuszone serce i głupie myśli. Gdy usłyszałam powtórny odgłos zderzenia się kamienia z szybą, wstałam i podeszłam ostrożnie do okna. Dyskretnie uchyliłam firankę i wyjrzałam zza niej. Na ulicy stał czarny Mustang, a tuż pod moim oknem stał sam Jasper. Uśmiechnęłam się delikatnie, czując niewyobrażalną ulgę, która oblała całe moje ciało. Na migi pokazał mi, abym otworzyła okno. Po chwili wahania, zrobiłam to, nie zważając na muzykę dochodzącą z dołu, która wdarła się do środka pokoju. Lekki wietrzyk rozwiał mi włosy, przynosząc ze sobą orzeźwienie i racjonalne myślenie.

– Po co tu przyjechałeś?! – krzyknęłam do Jaspera, nie pozwalając sobie na zbytnie ustępstwa.

– Przeczuwałem, że coś jest nie tak!

– Niby co?! Przecież wszystko jest w jak najlepszym porządku! – Nawet wzruszyłam ramionami, aby chłopak mi uwierzył. Jego mina mówiła sama za siebie.

– Wszystko widziałem!

A więc widział mnie i Petera, naszą kłótnię, może nawet słyszał moje krzyki, pewnie nawet widział jak szybko odjechałam stamtąd, zostawiając tego dupka na pastwę losu. Byłam przekonana, że przyjechał tylko po to, aby mi udowodnić, że wszystko co mi dzisiaj powiedział na szkolnym parkingu było najprawdziwszą prawdą. Zależało mu na mnie, podczas gdy Peter miał mnie totalnie gdzieś.

– No i co z tego?!

– Schodź na dół!

– Nie zejdę!

Zaśmiał się, jakby usłyszał świetny kawał. Zmroziłam go wzrokiem, zdając sobie sprawę, że odległość jaka nas dzieliła nieco zmniejszyła groźbę w moich oczach.

– Schodź na dół bez żadnego „ale”!

– Nie! – wrzasnęłam. Walnęłam dłońmi w parapet, potęgując swój upór.

– W takim razie skacz!

– Co?! Odbiło ci?!

Próbowałam ukryć przerażenie, jakie bez wątpienia pojawiło się na chwilę na mojej twarzy. Może i byłam ryzykantką, ale oczywiście, że w granicach rozsądku. Niespecjalnie miałam ochotę targnąć się na własne życie. No i co z tego, że to było jedynie pierwsze piętro?

– Skacz! – Rozpostarł ramiona, podchodząc bliżej. – Złapię cię!

Pokręciłam energicznie głową.

– Po moim trupie, Whitlock!

Niespodziewanie uśmiechnął się rozbrajająco, jakby wpadł na genialny pomysł i owszem, wpadł, ale na wyjątki głupi i beznadziejny! Gdy tylko zobaczyłam, jak podwija rękawy koszuli i przygotowuje się do wspinania po ścianie mojego domu, o mało co, a przewróciłabym się na ziemię z wrażenia.

– Oszalałeś?!

– Skoro Mahomet nie przyszedł do góry, do góra przyszła do Mahometa! – odkrzyknął z cwanym uśmiechem.

„Co za kretyn!” – pomyślałam, po czym bez chwili zastanowienia stanęłam na parapecie i ostrożnie wychyliłam się z okna. Nie miałam ochoty na scenę, jakby żywcem wyrwaną z tego ckliwego dramatu romantycznego Szekspira. O nie, z pewnością Jasper nie nadawał się na Romea.

– Skoczę, tylko odsuń się od tej cholernej ściany! – wrzasnęłam.

Blondyn odchylił głowę do tyłu i spojrzał na mnie.

– Naprawdę to zrobisz?!

– Skoczę, ale odsuń się!

Uśmiechnął się w pełni usatysfakcjonowany, a następnie stanął w takim miejscu, aby mnie złapać. Czułam, że wyląduję na tyłku i tyle z tego będzie. Podjęłabym nawet gorsze ryzyko, gdyby okazało się, że tam na dole czeka na mnie Peter. „Ty idiotko, o czym ty myślisz?!” – skarciłam się w myślach. Rozzłoszczona, ostrożnie wystawiłam nogę za okno, niepewnie stawiając ją na rozjuszonych dachówkach. „Gdyby tata mnie widział…” – przeszło mi przez głowę. W końcu, obie nogi stały na dachówkach, które w każdym momencie mogły się poluzować i zsunąć, gwarantując mi bolesny upadek.

– I co teraz, geniuszu?! – krzyknęłam, siląc się na kpiący ton.

– Skacz!

Wzięłam głęboki oddech, po czym skoczyłam. Cały świat zawirował mi przed oczami. Poczułam mdłości, spowodowane panicznym lękiem, które ogarnął mój biedny żołądek. Zaczęłam się godzić z myślą, że zaraz wszystko się skończy, a na dodatek Jasper mnie nie złapie i połamię sobie ręce oraz nogi. Czułam mocniejszy opór powietrza, więc zacisnęłam mocno powieki, a dokładnie parę sekund później poczułam, jak ktoś mnie łapie. Wszystko objawy strachu ustąpiły, pozostało jedynie przerażenie, które nie potrafiło opuścić moich myśli i serca. Otworzyłam niepewnie jedno oko, po czym drugie, aby po chwili spojrzeć na Jaspera zaskoczonym wzrokiem.

– Mówiłem, że cię złapię – powiedział, uśmiechając się zniewalająco.

Spuściłam zawstydzona wzrok.

– Postaw mnie na ziemi – poprosiłam.

– Gdyby Romeo złapał swoją Julię, ta z pewnością odwdzięczyłaby mu się za ten bohaterski czyn. Na dodatek nie wyglądałaby jak obrażone dziecko.

Wiedziałam doskonale, że to była aluzja, ale nie miałam zamiaru wcielać w życie pokręconego pomysłu z wyobraźni jakiegoś szurniętego pisarza.

– Puść mnie.

– No dobrze, w takim razie zaniosę cię do samochodu.

– Co? Nie! Jazz! – Zaczęłam wierzgać nogami, myśląc, że chłopak odpuści i się zatrzyma. Jasper nic sobie nie robił z mojego zawodzenia i zbliżaliśmy się coraz bardziej do Mustanga. – Whitlock, ty kretynie, puść mnie!

– Kretynem możesz sobie nazywać tego dupka, Madisona, ale nie mnie – odparł zimno. – W porównaniu do niego, nie zasłużyłem sobie na takie traktowanie.

– Wszyscy sobie na nie zasłużyliście, więc nie wciskaj mi takich głupich bzdur! – Rozwścieczona, próbowałam sama się uwolnić z objęć Jaspera, dlatego złapałam go za szyję, mając nadzieję, że po prostu zeskoczę na ziemię. Pomyliłam się, bo gdy tylko moja twarz znalazła się zbyt blisko twarzy Jaspera, stało się to, co na parkingu.

Pocałował mnie, a mi nawet do głowy nie przyszło, aby zaprotestować, odepchnąć go czy spoliczkować. Chciałam chociaż przez chwilę poczuć, że jestem dla kogoś ważna, że kogoś jednak obchodzę i komuś na mnie zależy. I co z tego, że mi nie zależało, że Jasper mnie mało obchodził i nie był ważny? Co z tego?! Był moją osobistą odskocznią od Madisona i tego całego świata, całego Grovetown. Może i to myślenie było egoistyczne, ale co z tego?

Nawet nie zaskoczyła mnie własna reakcja tuż po odsunięciu się Jaspera, gdy spojrzałam w stronę swojego domu, gdzie w jednym z okien stał Peter. Patrzył na mnie przenikliwym wzrokiem, ściskając w dłoni jednorazowy kubek. Zdawało mi się, że wszyscy wokół niego świetnie się bawią, tylko nie on. „Dobrze mu tak” – przeszło mi przez myśl. Tak naprawdę żal mi go było – mimo wszystko.

Spuściłam wzrok, po czym złapałam Jaspera za ramię i oboje odwróciliśmy się plecami do Petera. Czułam się winna, choć nie powinnam. Na dodatek miałam coś w rodzaju wyrzutów sumienia, chociaż to właśnie Peter powinien je mieć – w końcu to on mnie odepchnął. Nie mogłam się powstrzymać i zerknęłam dyskretnie przez ramię, ale wciąż tam stał. Zakuło mnie coś w sercu, ale zignorowałam to, dając się poprowadzić Whitlockowi do samochodu. Dopiero, kiedy oboje znaleźliśmy się w środku, łaskawie spojrzałam na blondyna. Nie zdziwił mnie sposób w jaki na mnie patrzył.

– Przepraszam, nie powinnam była – skarciłam samą siebie.

– Masz rację, nie powinnaś. Dla Petera nigdy nic nie znaczyłaś i znaczyć nie będziesz – powiedział spokojnie, powoli przenosząc wzrok na drogę. – Chciałbym, żebyś tak patrzyła na mnie.

– Jak?

Spojrzał na mnie z wymuszonym uśmiechem.

– Tak zwyczajnie, normalnie, bez pogardy czy obojętności.

– Jazz…

– Nic nie mów – przerwał mi. – Lepiej zmieńmy temat.

I owszem, zmieniliśmy temat, ale na uciążliwą ciszę.

Przez całą drogę ani razu nie spojrzałam na Jaspera, usilnie podziwiając widoki rozpościerające się za szybą. Próbowałam przy tym o niczym nie myśleć, ale wciąż w głowie miałam Petera – jego wyraz twarzy i spojrzenie. Nie mogłam się pozbyć przeświadczenia, że właśnie mnie coś ominęło, coś bardzo ważnego. Na nic zdały się próby optymistycznego myślenia, bo w końcu miałam przy sobie jednego z najprzystojniejszych chłopaków w szkole i nie tylko, a myślami byłam daleko od niego.

Oparłam czoło o zimną szybę i przymknęłam powieki. Moja wyobraźnia sama podsunęła mi postać Petera, który z ogromną klasą zastąpił miejsce Jaspera przy moim boku. Przez krótką chwilę poczułam zapach chłopaka i właśnie w tym momencie moje serce wyrwało się do przodu. Zacisnęłam mocno powieki, żeby się tylko nie rozpłakać, bo od razu przypomniałam sobie, co Madison mi powiedział: „Przecież wiesz jak było, jak jest teraz. Zrobiłem to, bo Jane mnie o to poprosiła”. Jego porąbana siostrzyczka poprosiła go, żeby się mną pobawił,  a on – dobry i wspaniałomyślny brat – zrobił to. „Nienawidzę go!” – wrzeszczały wszystkie głosy w mojej głowie.

Niespodziewanie poczułam dłoń Jaspera na policzku. Zaskoczona obróciłam głowę w jego stronę.

– Co ty robisz? – naskoczyłam na niego, odpychając jego rękę.

– Nie płacz – poprosił.

Wstrząśnięta dotknęłam policzków. Jazz uśmiechnął się niepewnie, po czym oderwał moje dłonie i zajął ich miejsce swoimi. Palcami starł łzy, wciąż patrząc mi w oczy.

– Jesteś cudowna. Żałuję, że… nie mogę, nie potrafię być nim.

Zaskoczona zamrugałam powiekami.

– Słu-ucham?

– Nigdy nim nie będę, a chciałbym. Bardzo…

– Dlaczego?

– Może dać ci wiele rzeczy, których ja nigdy nie będę mógł ci dać…

– Panie Whitlock, gdzie pańska pewność siebie? – spytałam z nutką rozbawienia, próbując zatrzeć poprzednie fatalne wrażenie.

– Marisso, jestem pewny siebie, ale w takim stopniu, aby nikt nie nazwał mnie zadufanym w sobie bufonem.

– Użyłam zupełnie innych słów.

– Wiem. – Uśmiechnął się zniewalająco. – Ładny mam dom? – zapytał, ściągając dłonie z mojej twarzy.

Odwróciłam głowę i zdumiona wpatrywałam się w szaro-bordowy budynek, który bardziej odstraszał niż fascynował. Ścieżka była prawie w ogóle nieoświetlona, na dodatek dom znajdował się prawie w samym środku lasu. Na szczęście, nie była to żadna rezydencja z basenem i kompleksem relaksacyjno-wypoczynkowym. Zwykły dom, który przyprawiał mnie o niepokojące dreszcze – nawet wiedziałam dlaczego.

Ja i Jasper. Sami. W jego domu. Całkowicie sami. Razem. We dwoje.

Wystraszona spojrzałam na Jaspera, który nie krył rozbawienia.

– Boisz się mnie?

– A powinnam? – Droczyłam się z nim, chociaż doskonale wiedziałam, że to nie może się dobrze skończyć, na dodatek nie w jego domu.

– Możliwe, w końcu sama stwierdziłaś, że jestem nieodpowiedzialnym draniem, prawda?

– Nie wiem dlaczego mnie tu przywiozłeś – powiedziałam szczerze, przyglądając się budynkowi.

– Już jest późno, a impreza twojego brata chyba będzie trwała do samego rana. A może, chcesz na nią wrócić?

Odwróciłam głowę i spojrzałam chłopakowi w oczy. On wiedział, oczywiście, że wiedział! Chyba niczego nie dało się przed nim ukryć, a tym bardziej mojego chwilowego wahania gdy staliśmy przed domem, a Peter – w oknie. Chciałam wrócić do środka i stanąć przy nim, choćby tylko po to, aby się upewnić, że dobrze wszystko zrozumiałam, że wyciągnęłam właściwe wnioski.

– Odpuść go sobie.

– Nikogo nie muszę sobie odpuszczać! – rzuciłam rozgoryczona.

– W takim razie, dlaczego ciągle o nim myślisz? Dlaczego nie pozwalasz mi dotrzeć do ciebie? Po co się zatrzymywałaś na tym poboczu? Co ty sobie myślałaś?

– Nie chcę już o tym rozmawiać – mruknęłam niechętnie, odwracając wzrok.

– Już? Wiesz, ja tam prawie nic do Madisona nie mam, ale naprawdę powinnaś dać sobie z nim spokój i nieważne, że twój brat zakochał się w jego siostrze, bo nie musicie utrzymywać z sobą kontaktów.

– Uważaj, bo jeszcze uwierzę w twoje dobre intencje!

– Nie musisz, bo widzisz, to wszystko jak najbardziej leży w moim interesie i byłoby mi na rękę, gdyby Peter naprawdę się odczepił.

– Odczepił się – warknęłam. – Nie musisz mnie jeszcze bardziej katować, więc już skończmy ten temat, bo jeszcze chwila i naprawdę zrobię ci krzywdę!

– No już dobrze, wysiadaj!

W mgnieniu oka wysiadł z samochodu i obszedł go dookoła. Zatrzymał się po mojej stronie i bez zbędnych ceregieli otworzył drzwi, patrząc na mnie wyczekująco. Z obrażoną miną małego dziecka wysiadłam, chociaż po głowie tłukła mi się myśl, że moja lekkomyślność przyniesie fatalne konsekwencje.

Idąc za nim w stronę jego domu, nie mogłam się sobie nadziwić, że pozwoliłam się przywieźć na takie odludzie. Byłam przekonana, że oszalałam lub po prostu upadłam całkowicie na głowę i w akcie desperacji robię takie głupstwa! Wykorzystywałam Jaspera, aby odegrać się na Peterze, ale już dawno powinnam było mu odpuścić, bo skoro Madison nie chce mieć ze mną do czynienia, to po co katuję się i spotykam z Whitlockiem?

Gdy zatrzymaliśmy się przed drzwiami, obudził się w końcu mój rozsądek, który kazał mi brać nogi za pas i uciekać, jednakże dalej stałam w miejscu i wpatrywałam się z zaskoczeniem w plecy chłopaka. Zerknął na mnie przez ramię z pobłażliwym uśmiechem na twarzy.

– Wiem, co ci chodzi po głowie, ale pamiętaj, że jesteśmy tu całkowicie sami, chyba nie chcesz bardziej tego poczuć, prawda?

Przybrałam na twarz maskę obojętności, w ostatnich sekundach hamując rumieńce, które z pewnością lada chwila pojawiłyby się na moich policzkach. Uniosłam jedynie jedną brew i spojrzałam na niego zimno. Nie skomentował tego, tylko otworzył drzwi. Weszłam do środka jako pierwsza – chyba Jasper chciał mieć stuprocentową pewność, że w ostatniej chwili mu nie ucieknę. Gdy tylko zamknęły się za nami drzwi, poczułam się bardzo dziwnie, a ponadto – samotnie. Odwróciłam głowę w stronę chłopaka i przyjrzałam się jego nieodgadnionemu wyrazowi twarzy. Po chwili również na mnie spojrzał, z lekkim rozbawieniem.

– Witaj w paszczy lwa! – Parsknął śmiechem, jakby rozbawiły go własne słowa, jednak mi wcale nie było do śmiechu, ponieważ w jego słowach kryła się jakaś cząstka prawdy. Prawdy, której za żadne skarby świata, nie chciałam znać.

 

9 uwag do wpisu “Rozdział 17

  1. Szczere było z tą paszczą lwa. Od tego momentu również nienawidzę Petera. O co Tak właściwie chodziło Jamesowi z tym, że on jej nie da tego, czego może dać jej Peter ?

    Polubienie

  2. jestem tu pierwszy raz i muszę powiedzieć pozytywnie zaskoczyłaś mnie.lubię blogi z własną twórzczością.i u Ciebie również mi się to spodobało.miałaś naprawdę niezły pomysł.i w ogóle cała historia jest niezwykle inspirująca.jesteś dobra i to naprawdę dobra.mi samej wiele brakuje jeszcze

    Polubienie

Dodaj komentarz