Rozdział 19

Byłam w samym środku lasu – sama nie wiedziałam jak tam się znalazłam. Zaskoczona rozglądałam się wkoło, próbując znaleźć ścieżkę, która umożliwiłaby mi powrót do domu. Popatrzyłam odruchowo do góry, gdzie spomiędzy złowieszczo wyglądających koron drzew wyłaniał się księżyc, dość mocno odznaczający się na tle ciemnego nieba. Wokół mnie panowała idealna cisza, która bardziej przerażała niż uspokajała. Od dziecka mi wmawiano, że jak jest zbyt cicho to bardzo niedobrze. W Blois nigdy nie zapuściłam się sama do lasu, jakby podświadomie wiedząc, że czeka w nim coś złego, czyhającego na moje życie.

Niespodziewanie zerwał się gwałtowny wiatr, który wzbudził mój uśpiony niepokój. Rozejrzałam się dość nerwowo wokół siebie, ale nic nie zobaczyłam, oprócz cieni drzew łudząco podobnych do najmroczniejszych postaci z koszmarów. Chciałam krzyczeć, ale głos uwiązł mi w gardle. Pisnęłam, gdy usłyszałam za sobą odgłos łamanych gałęzi. Wystraszona powoli obejrzałam się za siebie, ale niczego nie zauważyłam.

Jeszcze.

Wytężyłam wzrok i aż odskoczyłam do tyłu, gdy z mroku spojrzała na mnie para jasnych oczu. Po raz kolejny usłyszałam odgłos łamanych gałęzi, więc znów obejrzałam się przez ramię i aż wrzasnęłam, widząc kolejną parę oczu, tym razem w odcieniu krwistej czerwieni.

To jednak nie był koniec.

Ku mojemu ogromnemu przerażeniu nagle księżyc przestał oświetlać miejsce, gdzie stałam i skierował swoje światło na pobliską niewielką polanę, na której odgrywała się scena, w której już kiedyś brałam udział.

Z mojego gardła nie umiał wyjść żaden dźwięk, oprócz cichego świstu przyspieszonego oddechu. „Coś” walczyło w bestią – przynajmniej takie było moje pierwsze wrażenie. Potrzebowałam krótkiej chwili, żeby się zorientować, że było zupełnie na odwrót. Bestia, a raczej niedźwiedź się bronił. Zamaszyście machał ogromnymi łapami próbując odepchnąć od siebie „to coś”, które znikało i nagle pojawiało się w zupełnie innym miejscu. Musiałam kilka razy zamrugać, ale to nic nie dało. „To coś” się tak szybko poruszało, jakby było przepełnione nadludzką siłą.

Wiedziałam, że powinnam uciekać zamiast wpatrywać się w tę przedziwną i jednocześnie okropną scenę. Jednak byłam zbyt przerażona.

Nagle „to coś” chyba się zdenerwowało, ponieważ skoczyło na grzbiet niedźwiedzia i wessało mu się w szyję. Widok był obrzydliwy, a tym bardziej wtedy, kiedy nagle zwierzę zaczęło się słaniać na łapach, aż w końcu upadło na ściółkę.

Tym razem nie wycofałam się, tylko uparcie przyglądałam się temu przedziwnemu stworzeniu, które z taką łatwością poradziło sobie z niebezpiecznym zwierzęciem. Moje serce drgnęło, gdy zobaczyłam dobrze znaną twarz.

Jasne oczy o przenikliwym wyrazie oraz te blond włosy.

– Jazz? – szepnęłam przerażona, próbując wmówić sobie, że to tylko wymysł mojej wyobraźni. Nic więcej.

Mężczyzna uśmiechnął się drwiąco, po czym niespodziewanie znalazł się jeszcze bliżej mnie. Księżyc mocniej oświetlał jego twarz, co nie pozostawiało mi żadnych złudzeń.

To był on.

– Ale dlaczego? – spytałam\, łudząc się, że otrzymam jakąkolwiek odpowiedź. 

Jasper nie odpowiedział, wciąż uśmiechając się drwiąco.

– Uciekaj! – krzyknął Thomas, nagle pojawiając się przed nim, po krótkiej chwili dołączyła się do niego Jane, potem moja mama i ojciec. Krzyczeli jednogłośnie, abym odeszła, zniknęła. Jednak nic z tego nie rozumiałam. – Uciekaj! – wrzasnęli głośniej, każąc mi się wycofać.

Zrobiłam to, ale dopiero wtedy, gdy Jazz zaczął iść w moją stronę niszcząc moich przyjaciół i rodziców. Każde z nich po kolei pękało jak bańka mydlana, nie pozostawiając po sobie nic.

– Za późno – usłyszałam za sobą. – Już stanowczo za późno.

Obróciłam się i stanęłam twarzą w twarz z Estherą.

– Co to ma znaczyć? O co chodzi?! – krzyczałam wystraszona, co chwilę oglądając się za siebie, na Jaspera.

– Harriet?

Niemiłe dreszcze pojawiły się niespodziewanie i wywołały jedynie mdłości. Popatrzyłam na Estherą, obok której pojawiła się dziewczyna w bieli. Była tylko o parę lat starsza ode mnie, co mnie niebywale zaskoczyło, bo przecież mój ojciec miał ponad 40 lat. Jak mógł zdradzać mamę z tak młoda dziewczyną?

To było niemożliwe.

– Witaj, Marisso – powiedziała Harriet z delikatnym uśmiechem. – Nie zwracaj uwagi na bliskich.. Nie zrobimy ci nic złego, chcę jedynie odebrać swoją własność, kochana.

– Swoją własność? – zapytałam, jednak moje pytanie ugrzęzło w mroku, który zaczął mnie niespodziewanie otaczać. Popatrzyłam do góry, ale księżyc schował się za wyjątkowo ciemnymi chmurami. Rozejrzałam się wkoło, ale nikogo nie zauważyłam. Serce biło mi w szaleńczym tempie, nie pozwalając się uspokoić.

– Jasper? – wrzasnęłam. – Jasper!

– Tutaj jestem.

Poczułam lodowaty oddech na policzku i zimną dłoń zaciskającą się na ramieniu. Powoli obróciłam głowę i wrzasnęłam z przerażenia widząc wyraz jego oczu.

 

Otworzyłam oczu, czując jak kropelki potu spływają po mojej twarzy. Zamrugałam powiekami, próbując otrząsnąć się z szoku. Serce waliło mi jak po biegu, a tysiące nieprzyjemnych dreszczy wędrowało wzdłuż mojego kręgosłupa.

Coś mi się śniło. Z pewnością jakiś koszmar, ale nie potrafiłam go sobie przypomnieć. Czułam się tak, jakbym miała czarną dziurę w myślach.

– Jazz? – szepnęłam w ciemność, łudząc się, że usłyszy.

Po krótkiej chwili zauważyłam ciemną postać stojącą w progu sypialni.

– Jazz? – powtórzyłam.

– Coś się stało? – zapytał, zbliżając się do mnie. Kiedy stanął przy łóżku, rzuciłam się mu na szyję, zaciskając na niej z całej siły ręce w morderczym uścisku. Jego obecność powoli mnie uspokajała, wywołując poczucie bezpieczeństwa, jakiego chyba nikt inny w tamtym momencie nie byłby w stanie mi dać. – Koszmar?

– Tak – szepnęłam.

Chłopak pogłaskał mnie po plecach, odpędzając nieprzyjemne dreszcze, pozostawiając po swoim dotyku jedynie miłe uczucie.

– To był tylko sen. Połóż się i spróbuj zasnąć – szepnął, odsuwając się ode mnie.

Złapałam go mocno za dłonie, wycofując się na kolanach na sam środek łóżka.

– Nie zostawiaj mnie teraz.

– Jeszcze parę godzin temu mówiłaś coś zupełnie innego – przypomniał mi.

– Proszę – zaskomlałam, mocniej ściskając jego dłonie.

– Twoje proszenie powinienem grać, aby zostawić sobie na pamiątkę i w razie czego, pokazać ci je, gdybyś próbowała się wymigiwać.

– To nie jest śmieszne!

– Dobrze, już dobrze – mruknął.

Puściłam jego dłonie, uciekając pod kołdrę. Jazz po chwili również ukrył się pod nią, próbując przysunąć się do mnie.

– Ale bez takich – obruszyłam się, odpychając go. – Nie wykorzystuj sytuacji.

– Nie wykorzystuje, ale wciąż się trochę trzęsiesz. Chyba nie ma nic złego w przytulaniu się?

– Dodaj jeszcze, że w twoim łóżku i bez żadnego zastanowienia mogę odpowiedzieć, że jest dużo złego. Cały jesteś zły.

– Aż tak? – przeraził się.

Dałam mu sójkę w bok i uśmiechnęłam się niemrawo.

– Jesteś okropny!

– Wiem, a teraz chodź tu do mnie.

Popatrzyłam na niego podejrzliwie, ale po chwili przysunęłam się do niego, pozwalając się objąć.

– Wygodnie? – spytał, zerkając na mnie.

– Może być.

W akcie odwetu dał mi pstryczka w nos.

– Nie zadzieraj ze mną, bo chyba nie chcesz poczuć mnie bardziej?

Zarumieniłam się i ucieszyłam się, że nie mógł tego zobaczyć. Wtuliłam się w niego i zamknęłam oczy.

– Dobranoc – mruknęłam.

– Dobranoc, skarbie – szepnął, całując mnie w policzek.

 

Gdy się obudziłam, Jaspera przy mnie nie było. Spomiędzy niedokładnie zasuniętych zasłoń do pokoju wpadało słońce. Usiadłam i zaspanym wzrokiem zaczęłam wodzić po ścianach, aby później spojrzeć na łóżko. Byłam zła na siebie, że pozwoliłam Whitlockowi zostać. Nie pierwszy i nie ostatni raz, śnił mi się koszmar, a już zdążyłam zrobić z tego aferę stulecia. To było dość żałosne, żeby nie powiedzieć – dziecinne. Udowodniłam tylko temu egoiście, że jestem słaba i bezbronna.

Westchnęłam ciężko, przeczesując palcami włosy.

„Jesteś idiotką!” – powtarzałam w myślach, w duchu wściekając się na samą siebie.

– Wstałaś już? – spytał Jazz, pojawiając się w progu.

Zmierzyłam go obojętnym spojrzeniem, bo czym wygrzebałam się z łóżka i stanęłam na własnych nogach. Powiodłam spojrzeniem po pokoju, aż w końcu znalazłam swoje ciuchy na krześle przy oknie.

– Mógłbyś wyjść?

– Jasne – mruknął, patrząc na mnie z wyrzutem. – Potem przyjdź do kuchni. – Po tych słowach wyszedł, zamykając za sobą cicho drzwi.

Wiedziałam, że nie powinnam tak źle go traktować, ale czy to nie była jego wina, że znalazłam się w jego domu; że spałam w jego łóżku; że spałam z nim?! Nawet nie chciałam myśleć co robił mój brat, podczas mojej nieobecności. O czym myślał i jak bardzo był na mnie wściekły. A co najważniejsze, nie chciałam myśleć o tym, co sądzi o mnie Peter. Jego słowa, choćby nawet te niewypowiedziane, sprawiłyby mi największy ból.

Ubrałam się szybko, starając się wyrzucić z głowy Petera – jednak bezskutecznie. Czułam się potwornie i na dodatek tak, jakbym go zdradziła.

Usiadłam na łóżku i ukryłam twarz w dłoniach. Próbowałam zebrać myśli i się nad tym wszystkim zastanowić, bezskutecznie. Ciągle dochodziłam do tych samych wniosków: popełniłam błąd przyjeżdżając do domu Jaspera. Mogłam go przecież poprosić, aby mnie odwiózł mnie do domu. Jakoś udałoby mi się wrócić niezauważalnie do swojego pokoju.

A tak?

Postanowiłam pójść do tej kuchni, do Jazza i jakoś to wszystko wyjaśnić, aby nie miał już żadnych złudzeń. Jednak, gdy tylko przekroczyłam próg sypialni i przez szparę w drzwiach kuchennych zobaczyłam jak stoi przy kuchence i przygotowuje coś do zjedzenia, odezwały się we mnie uśpione wyrzuty sumienia. Przygryzłam wargę, po czym po cichu otworzyłam szerzej drzwi i podeszłam do Jaspera, aby następnie przytulić się do jego pleców.

– Przepraszam – wyszeptałam, a potem stanęłam na palcach i pocałowałam go w szyję, zaciskając mocniej ramiona na jego brzuchu.

– Za co? – mruknął.

– Za wszystko. Nie powinnam była cię tak traktować.

– Miło, że wreszcie zrozumiałaś, ale teraz lepiej usiądź i coś zjedz, bo twój brat mnie zabije.

Opuściłam ręce i podeszłam do stołu. Spojrzałam przez ramię na chłopaka jeszcze raz, czując jak serce dziwnie mi drga w piersi. Usiadłam na krześle i wbiłam wzrok w blat, odpychając od siebie wszystkie myśli.

– Prędzej mnie zabije, więc o nic się nie martw.

– Niby dlaczego? – zapytał, kładąc przede mną talerz z jajecznicą. Widząc moją minę, dodał: – Wybacz, ale nic innego nie potrafię ugotować.

– Ciekawe jak smakuje – powiedziałam rozbawiona, nakładając trochę na widelec i przyglądając się temu z dziwnym wyrazem twarzy.

– Nie bój się, nie otruję cię.

– Różnie to bywa.

– Risso! – zdenerwował się. – Jedz, bo muszę cię jak najszybciej odstawić do domu.

– Niby dlaczego?

– Choćby dlatego, że od samego rana twój brat wydzwania do mnie i domaga się twojego powrotu. Swoją droga, jak mogłaś zapomnieć o komórce?

Spiorunowałam go wzrokiem, po czym wzruszyłam ramiona.

– Każdemu mogło się zdarzyć.

– Martwili się o ciebie – rzucił z pretensją.

Żołądek podszedł mi do gardła.

– Rodzice wrócili?

– Jasne, że nie. Po prostu rodzeństwo Madison i twój brat odchodzili od zmysłów. Gdybym nie odebrał, pewnie zaczęliby obdzwaniać wszystkie szpitale i kostnice.

– Hahaha – mruknęłam ponuro. – Bardzo śmieszne.

– No a nie? Madison cię o ciebie martwi. Dla mnie to naprawdę bardzo śmieszne.

Zacisnęłam mocno wargi.

– Zostaw go już w spokoju.

– Nie potrafię, a tym bardziej po naszej dzisiejszej rozmowie.

– Rozmawiałeś z nim? – Przeraziłam się nie na żarty, bo o czym mogli rozmawiać? Łudziłam się, że nie rozmawiali o mnie, ale przecież ich głównym tematem byłam ja. – Jazz!

– Tak.

– O czym?

– A to takie istotne? Nie moja wina, że do mnie zadzwonił, bo Matthew nie miał mojego numeru.

– Mówisz to tak spokojnie, więc naprawdę zaczynam się bać…

– Nie masz czego. Peter musiał się pogodzić, że wybrałaś mnie.

Odłożyłam widelec i wbiłam wściekłe spojrzenie w Jaspera, nie mogąc się nadziwić, że jest takim dupkiem!

– Nie wybrałam.

– Och, doprawdy? – zakpił.

– Wolałabym Petera – szepnęłam ledwo dosłyszalnie. Widziałam jak powoli jego wyraz twarzy się zmienia. Widziałam coś, czego nie potrafiłam nazwać, ale czułam, że nie mogłam powiedzieć czegoś zupełnie innego. Wciąż coś tam czułam do Petera i nie mogłam tego ukryć. Jaspera miało nie być w moim życiu. Wepchnął się do kolejki przed Madisona. Widziałam co ze mną robił po paru tygodniach znajomości, a co by było gdybyśmy byli razem?

– Mam po niego zadzwonić? Chcesz ponownie usłyszeć, że cię nie chce, że jesteś mu obojętna i z ogromną przyjemnością wymazałby z pamięci każdą chwilę spędzoną z tobą?

– Przestań – powiedziałam bliska płaczu.

– Nie, nie przestanę, do cholery! Kurwa mać, dziewczyno! – wściekł się. – To ja jestem przy tobie, gdy jest ci smutno i gdy czujesz się osamotniona. To ja pilnowałem twojego spokojnego snu, tuliłem do siebie abyś poczuła się bezpieczna! Chcę w zamian tylko twojej bliskości, to aż tak dużo?

– Moja przyjacielska bliskość ci nie wystarcza – zauważyłam, dalej nie mogąc się pozbyć łez.

– Do cholery, nie chcę, abyś była tylko moją przyjaciółką. Chcę cię całą!

Pokręciłam głową, powoli wstając. Nie chciałam go ranić, ale czy mogłam związać się z chłopakiem, którego nie kocham? Moje serce drgnęło jak na zawołanie. Potrzebowałam chwili aby zrozumieć, że nic nie jest proste i moje uczucia też nie są proste, bo nie chciały się uporządkować i jednoznacznie określić w stosunku do Jaspera, jak i do samego Petera. Żyłam w jakiejś wielkiej niewiadomej.

Przez gardło nie umiały mi przejść słowa, które by jednoznacznie mówiły o tym, że nie kocham Jaspera i go nie chcę. W czasie, kiedy zastanawiałam się nad tym, co mam powiedzieć, Jazz wstał z krzesła i podszedł do mnie.

– Potrzebuję czasu – powiedziałam szybko, widząc, jak próbuje mnie objąć.

– Dostaniesz go tyle ile tylko zechcesz, tylko pamiętaj, że nie zamierzam czekać wieczność na coś, co z chęcią mogę odebrać teraz. – Uśmiechnął się niemrawo, widząc moje zaczerwienione policzki. – Ciekawy jestem, o czym pomyślałaś.

– O niczym ważnym.

– Twoje rumieńce zdradzają wszystko – szepnął, delikatnie gładząc mnie po policzku opuszkami palców. Lubiłam, gdy to robił, ale kiedy pochylił się i spróbował mnie pocałować, odwróciłam głowę. – Znowu wracamy do punktu wyjścia?

– Miałeś dać mi czas.

– Na zakochanie się we mnie na zabój, a nie na abstynencję uczuciową.

Wywróciłam oczami, prychając lekceważąco.

– Też sobie wymyśliłeś!

– Chyba możesz okazać mi trochę uczuć?

– Jakich uczuć, do cholery! Potrzebuję czasu, żeby dowiedzieć się, czy w ogóle coś do ciebie czuję, a ty mi chrzanisz o uczuciach?!

– Wściekasz się, a więc mam rację.

– Nie masz! – syknęłam, odpychając go na bok. Minęłam go i poszłam do głównych drzwi. – W tej chwili odwieź mnie do domu!

Jazz zaśmiał się, po czym odwrócił przodem do mnie.

– Jesteś przezabawna. Kiedy coś ci nie pasuje, to od razu każesz się odwieźć do domu. Nie potrafisz rozwiązać problemu? Masz z tym pewne trudności?

– Nie mam żadnego problemu!

– A ja ci mówię, że masz i to dość spory. Powinnaś się nauczyć pewnych uczuć.

– Jeszcze czego! – oburzyłam się. – Ty za to powinieneś się nauczyć pewnych rzeczy. Lekcja pierwsza, jeśli dziewczyna od pierwszego spotkania cię olewa, to znaczy, że cię nie chce. Chcesz posłuchać lekcji drugiej?

– Nie próbuj być złośliwa.

– Nie muszę. – Westchnęłam ciężko. – Odwieziesz mnie w końcu?

– Odwiozę, bo nie mam innego wyjścia, chociaż… miło byłoby patrzeć jak przedzierasz się przez las, próbując znaleźć drogą powrotną do domu. – Uśmiechnął się złośliwie. – To byłby bardzo przyjemny widok dla moich oczu.

Zmroziłam go wzrokiem, gotowa w każdej chwili zacząć na niego wrzeszczeć, aby wreszcie zrozumiał, że mnie nie złamie, a tym bardziej – moich zasad.

– Nie dam ci tej satysfakcji i wsiądę do twojego samochodu, ale wiedz, że po raz ostatni.

Mierzyliśmy się przez chwilę spojrzeniami. Jasper niespodziewanie uśmiechnął się rozbrajająco, jakby wpadł mu do głowy wyjątkowo wspaniała myśl.

– Jeszcze zobaczymy.

Ugryzłam się w język, aby nie zapoczątkować kolejnej kłótni. Miałam już serdecznie dosyć obecności tego egoistycznego kretyna i wolałam już być w domu, w którym czekał na mnie rozwścieczony Matthew, który z ogromną przyjemnością zabiłby blondyna. Ta perspektywa bardzo podniosła mnie na duchu i dała siły, abym jakoś przetrwała dwudziestominutową jazdę samochodem z Jazzem.

Wyszłam z domu jako pierwsza i od razu skierowałam się w stronę czarnego Mustanga. Wsiadłam do niego, w napięciu czekając na właściciela. Gdy wreszcie Whitlock usiadł na fotelu kierowcy, zaczęłam w myślach liczyć do dziesięciu – i tak w kółko, żeby tylko skupić myśli na czymś innym.

Im bliżej byłam domu, tym większy strach odczuwałam. Bałam się – sama nie wiedząc czego. Nerwy zżerały mój żołądek, na dodatek znienawidziłam siebie jeszcze bardziej. Żałowałam, że nie wzięłam ze sobą komórki, bo wtedy mogłabym zadzwonić po Matta i wszystko rozeszłoby się po kościach – chyba.

– Masz zamiar tak milczeć? – zainteresował się Jasper.

– Tak.

– Marisso, mam ci przypomnieć, że poprosiłaś mnie w nocy, żebym z tobą został, co skończyło się na tym, że spaliśmy razem w jednym łóżku? A może ten incydent z samego rana, co? Kiedy przytuliłaś się do mnie i przeprosiłaś za to, jak mnie źle traktujesz?

– Nie rozczulaj się tak nad sobą, bo każdy człowiek ma pewne słabości.

– Nie tłumacz swojego zachowania, bo wiem, że chciałaś tego, tylko, że każde uczucie jest ci obce i…

– Przymknij się – warknęłam, spoglądając na niego z mordem w oczach. – Nic nie chciałam, a jeśli dalej mi nie wierzysz, to odwołam się do wersji, który nienawidzisz: zrobiłam to wszystko, aby zapomnieć o Peterze.

Między nami zapadła cisza, która jedynie uspokoiła moje sumienie. Byłam szczera z Jasperem, więc nie mogłam sobie niczego zarzucić. To on chciał czegoś więcej – nie ja.

– Nie musiałaś tego mówić, bo to wiem.

– Skoro wiesz, to po co próbujesz na siłę zająć jego miejsce? – spytałam bez krzty kpiny w głosie. – Jasper, nie chcę cię, więc odpuść.

– Nie.

– Dlaczego? – zdenerwowałam się. – To aż takie trudne, przestać się starać i myśleć o mnie?!

– Owszem, to jest cholernie trudne. Spójrz tylko na siebie. Jakoś niespecjalnie wychodzi ci wymazanie z pamięci Petera.

– To coś innego! On mi dał nadzieję…

– Ty mi ją też dajesz i to za każdym razem, kiedy postanawiasz wsiąść do mojego samochodu lub kiedy pozwalasz mi się do siebie zbliżyć.

– Wykorzystujesz moment!

– Naprawdę? – zakpił. – Bo w to wątpię. Zawsze jesteś trzeźwa, kiedy cię całuję lub dotykam.

Poczułam nieprzyjemny ucisk w dołku, zdając sobie sprawę, że Jazz ma rację.

– Ale nie wykorzystuje cię!

– Wierzysz w to, co mówisz?

Odwróciłam głowę, żeby tylko na niego już nie patrzeć i nie musieć kłamać. Byłam w pełni świadoma tego, że go wykorzystywałam i to dość perfidnie, z wręcz morderczą premedytacją. Nie mogłam nic na to poradzić. Nie mogłam przestać. Myślenie o Peterze wciąż nie dawało mi ulgi, tylko budziło we mnie żal, że to nie była cudowna bajka ze szczęśliwym zakończeniem.

Westchnęłam cicho, zdając sobie sprawę, że znowu o nim myślałam. Jasper był niewłaściwym chłopakiem, skoro nie potrafił mi z głowy wybić Madisona. Chyba, że w grę wchodziła butelka wina, która potrafi zdziałać cuda.

Od dalszej części tej bezsensownej rozmowy uchronił mnie fakt, że dojechaliśmy pod mój dom. Odetchnęłam z ulgą. Czułam na sobie wzrok Jaspera, więc na niego spojrzałam.

– Pożegnasz się czy wolisz rzucić mi suche słowa?

– Powiedziałam ci już, że potrzebuję czasu.

– A ja ci mówiłem o absurdzie zastosowania abstynencji uczuciowej.

Zacisnęłam mocno usta, obrzucając go lodowatym spojrzeniem.

– Przestań – mruknęłam, po czym pochyliłam się w jego stronę i pocałowałam go w policzek. Jednak kiedy chciałam się odwrócić, złapał mnie za ramiona i mocno pocałował. – Przestań – powtórzyłam, ale znów mnie nie posłuchał.

W końcu mnie puścił, więc wreszcie wysiadłam z samochodu. Od razu spojrzałam w stronę domu i byłabym bliska omdlenia, gdy zobaczyłam kto siedział przed głównymi drzwiami i patrzył wprost na mnie. Peter szybko obrócił głowę w przeciwnym kierunku, jakby udając, że niczego nie widział.

– Cholera, cholera, cholera – szeptałam pod nosem, zbliżając się do domu, jednocześnie starając się nie patrzeć w stronę Madisona.

W jednej chwili przestał mnie interesować Jasper i jego czarny Mustang. Byłam przekonana, że blondyn wciąż siedział w aucie i przyglądał się temu wszystkiemu. Może i był zaskoczony obecnością Petera – równie mocno jak ja, ale i to mnie mało interesowało. Moje myśli były przesiąknięte faktem, że musiałam stanąć twarzą w twarz z chłopakiem, przez którego wylądowałam w ramionach Jaspera. Resztkami silnej woli, starałam się go minąć, ale nie zdążyłam, bo Peter niespodziewanie wstał i zatarasował mi drogę. Spojrzałam na niego obojętnie, chociaż doskonale wiedziałam, że moje spojrzenie mówi wszystko.

– Poczekaj – szepnął, przypatrując mi się uważnie.

– Po co?

Nie rozumiałam siebie. Nie rozumiałam jego. Po tamtej rozmowie powinien mnie zostawić w spokoju. Zrobić mi przysługę i odejść z mojego życia raz na zawsze.

– To nie tak miało wyglądać. Nie to chciałem powiedzieć. Marisso…

– Już za późno – przerwałam mu. – Stanowczo za późno. – Po tych słowach szybko go minęłam i weszłam do domu, starając się pohamować łzy, które uparcie cisnęły mi do oczu.

Znowu zrobiłam coś wbrew sobie, tylko, że tym razem rozsądek był ze mnie dumny – czego nie mogłam powiedzieć o sercu.

 

2 uwagi do wpisu “Rozdział 19

  1. Jesteś odważny i nie boisz się krytyki? Chcesz wiedzieć co inni sądzą o twoim blogu? Jak dobrze piszesz i jaką ocenę dostałby twój blog po ocenieniu? Zapraszamy! :www.zwariowane-ocenianie.blog.onet.pl Zapoznaj się z regulaminem, wybierz oceniającą i zgłoś się! Czekamy na Ciebie!

    Polubienie

Dodaj komentarz